Kilka lat temu przeglądałam jakieś forum czytelnicze. I pamiętam do dziś jak pewna kobieta chcąc się podzielić swoją pasją napisała, że czyta Danielle Steel. Tak ją obrzucili błotem, że już się więcej nie odezwała. Szpanerskie snoby wyznaczają co warto czytać, a czego nie.
W Polsce dziwna literatura jest ceniona. Ta polska i ta zagraniczna. Przez snobów. Którzy w życiu chyba nie przeczytali żadnej książki dla przyjemności. Im książka służy jedynie do popisywania się w gronie innych snobów. Tak mało cenimy pisarzy, którzy piszą dla zwykłych ludzi. Zawsze mnie dziwiło, po co u licha czytać jakieś chore wynurzenia o nałogach, kompleksach Edypa, innych zboczeniach i o beznadziejnym życiu innych ludzi. Bo niestety przeważnie takie książki są brane bardzo „serio” i wysoko oceniane. A niestety nic nie wnoszą. Co najwyżej niesmak. Co innego książki, które pozwalają poznać dzieje, czy kulturę nam nieznaną. Ewentualnie znaną i ją po prostu powspominać. Losy ludzi bywają tragiczne i dobrze je poznać, ale o patologiach w czterech ścianach wiedzieć nie muszę. Ludzie, czy wy naprawdę macie tak piękne, kolorowe i zabawne życie własne, że dla odmiany wolicie poczytać o cudzej mizerii? Bo moje życie jest na tyle zakichane, szare i nudne, że kiedy siadam do czytania, to wolę się pośmiać, dowiedzieć czegoś fajnego, przeżyć przygodę lub po prostu się odprężyć czytając sobie o tym jakie jest fajne to życie u kogoś innego.
Wydaje wam się, że dobra literatura jest pisana dla celów wyższych. Otóż tak nie jest i nigdy nie było. Autorzy często pisali dla zwykłych ludzi. Dlatego, że tylko z takim pisaniem wiązał się przyzwoity zarobek. Pisali dla kasy. I nawet się z tym nie kryli. I to właśnie oni byli licznie czytani, to na ich sztuki ludzie walili tłumami do teatru i to ich dzieła przeszły do historii jako te genialne i wiekopomne.
Co mądrzejszy tworzył dla klasy średniej i przeliczał złote monety. Tworzenie dla samego tworzenia lub inteligencji nigdy nie było opłacalne. I na takich podstawach została zbudowana historia literatury. Weźmy za przykład teatr. Chyba każdy zna Moliera, Goldoniego i Lope de Vega. Dziś ich sztuki uznawane są za arcydzieła i powszechnie poważane. Zachwycamy się dziś tym, co zostało napisane dla prostych ludzi niezdolnych wznieść się na wyżyny sztuki Arystotelesa. I dlatego ci trzej panowie Arystotelesa i jego zasady mieli gdzieś. Wiedzieli, że zarobić można dając ludziom to, co chcą oglądać. Dlatego nie tworzyli tak wielce szanowanej formy jaką był dramat, lecz zostali komediopisarzami. No hańba po prostu. Mieszczuchy przychodziły zrywać boki ze śmiechu i wszyscy byli zadowoleni. Zresztą król też lubił popatrzeć. Tak było wtedy i tak jest dzisiaj. Ludzie lubią się pośmiać. I będą za to płacić.
Dzisiaj krytykujecie jakieś Harry i inny Pottery. Ale po co? Jak się swojego czasu Kasi Tusk oberwało, kiedy napisała post o czytaniu! Bo jak czytać, to tylko nudziarzy, czy co? Dlaczego? Przecież ludzie zawsze czytali dla przyjemności. Zawsze było marzeniem autorów, żeby się wstrzelić w gusta czytelników. A nie te gusta kształtować. A jak jednemu się coś nowego udało, to co najmniej przez następne trzydzieści lat inni podążali jego śladem. Po to, żeby ludzie ich czytali, żeby wydawnictwa chciały drukować, a ludzie kupować. Z takiego Don Kichota cała Hiszpania boki zrywała swojego czasu. A kto nie umiał czytać, ten siadał tam, gdzie mu na głos przeczytali. A Cervantes do Kichota nawet opowiadania wrzucił, z którymi nie miał co zrobić i pozbyć się ich nie mógł. Balzac pisał po 15 godzin dziennie, a jego powieści przez jemu współczesnych były uważane za niepoważne. Ale za to czytane były. Niemiecki krytyk literacki Marcel Reich Ranicki (Polak właściwie) twierdził zawsze, że literatura nie może być nudna. I książka, która nie jest czytana przez wystarczającą ilość ludzi, nigdy nie będzie miała znaczenia. Przy każdej książce, którą brał do ręki, zadawał sobie pytanie: „Kogo to obchodzi?”.
W innych krajach autorów się ceni. Oczywiście, że profesorowie literatury patrzą na nich z przymrużeniem oka i ironicznym uśmieszkiem. Problem w tym, że w Polsce bardzo wielu uważa się chyba za profesorów literatury, mimo że nimi nie są. W Niemczech książeczki Rosamundy Pilcher sprzedają się od wielu lat fantastycznie, kobieta zarobiła krocie na książkach i ekranizacjach. Tych ostatnich doczekała się stu. A ludzie to czytają, oglądają i się nie wstydzą, nie głoszą wszem i wobec, że to dno i napędzają turystykę w Kornwalii. Ja nie przeczytałam ani jednej i nie widziałam ani jednego filmu, bo nie gustuję w romansidłach. Ale jeśli ktoś gustuje, to ma do tego prawo i nikomu nic do tego. A już na pewno nie należy kogoś obrażać z tego powodu. Autor ma natomiast prawo tak pisać, jak chce i zarabiać jak najwięcej. Jeśli wywoła uśmiech na czyjejś twarzy, jeśli ktoś poczuje się lepiej, to fantastycznie. A w Polsce co? Joanna Chmielewska była ekranizowana, owszem, ale w Rosji. Na tych filmach ktoś by zarobił u nas miliony, ale jakoś nikt się pokwapił. Na szczęście takie autorki jak Kalicińska i Grochola doczekały się sukcesu, ale i tak wstydzicie się przyznać, że czytacie. Ja uwielbiam Kalicińską, wiele przyjemnych chwil spędziłam z jej książkami i chwała jej za to. I śmiałam się i płakałam. Polska niestety nawet Szymborskiej za bardzo nie doceniła. Bo kobieta miała poczucie humoru i limeryki pisała. Na szczęście ktoś inny się na niej poznał.
Nie wierzę, że ktoś naprawdę lubi czytać te wszystkie „ambitne” tragiczne wywody „dobrych” pisarzy. Po takim ktosiu od razu widać, że czytać nie lubi w ogóle. Przerabia może ze dwie książki rocznie i jest po nich tak zmaltretowany psychicznie, że na więcej nie ma siły. Uważa skrycie, że książki są nudne i beznadziejne, ale przynajmniej jest o czym pogadać na salonach z innymi snobkami. Zawsze mnie zastanawia, że komuś się w ogóle chce. Nudziarze nie przetrwają, o nie. Będzie tak, jak było zawsze. Przetrwają ci, którzy są czytani przez miliony.
Kiedy przyjechałam do Niemiec prawie dekadę temu, również byłam typowym, polskim szpanerem, który z politowaniem spoglądał na ludzi czytających Nicholasa Sparksa. Na szczęście szybko mi przeszło, kiedy zauważyłam, że ci ludzie wcale głupi nie są. A wychowana na polskich wzorcach tak niestety kiedyś myślałam. Nie ma sensu obrażać ani czytelników, ani autorów, ani chować się z kryminałem po kątach.
BARDZO dobry wpis, zgadzam się w 100 procentach :) też byłam typem takiego „snoba”, ale na szczęście z tego wyrosłam ;) a i że lubię „Zmierzch” też się nie będę wstydzić, a co! ;)
Żadna skrajność nie jest dobra. I naprawdę jest sporo takich, co lubią czytać dobrych pisarzy, bo dobra literatura, jak słusznie zauważył Ranicki, nigdy nie jest nudna. Może dla 80 proc. jest nudna. Ale jeśli od 200, 300 czy 1000 lat 20 proc. ciągle sięga po nią i się zachwyca, to jest to poważny argument. I może warto przeczytać choć pierwszy rozdział. Taka literatura przeważnie łączy w sobie przyjemne z pożytecznym, emanuje pięknym słowem, bogactwem przemyśleń i tak jak prawdziwa miłość wytrzymuje próbę czasu.
Niska literatura ma to do siebie, że nie jest jedyna w swoim rodzaju. To znaczy wprawdzie przykuwa uwagę, ale jedynie poprzez umiejętne zastosowanie pewnych technik. Wiadomo, że wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej wrażliwi na bodźce seksualne. Pewne lęki są zakodowane w nas socjobiologicznie jak lęk przed trupami, czy robactwem. Można tak budować fabułę stosując powyższe elementy, aby powstał przykuwający uwagę romans czy horror. Dlatego nazwisk pisarzy tworzących takie „dzieła” nikt po pewnym czasie już nie pamięta. I nic dziwnego. Ich zabiegi stosują bowiem inni.
Chciałbym przy tej okazji polecić Wam artykuł z der Spiegel (23/2014) pt:”Beglückung per Kopfhörer”. Jest tam mowa o tym w jaki sposób próbuję się obecnie tworzyć filmy. Otóż sadza się na sali ludzi ze specjalnymi słuchawkami podnoszącymi się w momencie podekscytowania oglądającego. Na tej podstawie stosowne gremium podejmuje decyzję odnośnie dopuszczenia filmu do dystrybucji. Oto cytat:”Die Erregbarkeit des Betrachters soll in Zukunft Regie fuhren, das ist der Plan einiger Firmen” (str. 107). I jak wam się to podoba? Niewątpliwie dobrze jest rozerwać się od czasu do czasu, ale wyobraźmy sobie, że 99 proc. społeczeństwa oddaje się w wolnym czasie głównie tego typu rozrywce. I na nic innego nie ma czasu, bo żyjemy w epoce, gdy z pracą krucho, ciągle trzeba się dokształcać i po przepracowanych nadgodzinach nie ma już ani czasu ani ochoty na nic innego jak tylko odpoczynek przy książce lub filmie siódmego lotu.
Wcale bym się też nie zdziwił, gdyby okazało się, że współczesne „bestsellery” mają lokowane produkty jak niektóre telenowele. Bohaterowie promują np. styl życia będący na rękę bankom itp. Tak więc ostrożnie z kulturą masową. Nie jesteśmy zamkniętymi monadami, które mogą się ze wszystkiego otrząsnąć siłą rzekomej wolnej woli. Ten kto płaci wie za co płaci i wie doskonale, że to za co płaci działa. Wspomniany artykuł pokazuje, że już wkrótce być może bardzo trudno będzie się oprzeć pewnym tak zwanym produkcjom, a tam gdzie są masy tam się na nich zarabia poprzez manipulowanie nimi, wywieranie wpływu na ich decyzje. To może bardzo głęboko sięgać w życie prywatne.
Tak więc może nie warto zachęcać zbyt gorliwie do nadmiernego folgowania sobie tylko dlatego, ze część osób ma kompleksy i próbuje je leczyć snobizmem. W końcu dojdzie do tego, że mało kto sięgnie po „Czarodziejską góre” Thomasa Manna, bo po prostu nie będzie miał na to czasu. A jest to dzieło absolutnie rewelacyjne. Prawdziwa perełka.
Niewątpliwie klasyka jest ponadczasowa i zachwyca po dziś dzień i jeszcze długo będzie. Ale uwielbiam też wieczory np. z Martą Obuch, która moim zdaniem pisze świetne i zabawne kobiece kryminały. Jak sam mówisz: żadna skrajność nie jest dobra :)
Masz całkowitą rację! Coraz częściej zauważam, u siebie czasem także, o zgrozo, że czytamy to, co modne. Jednocześnie modne, nie znaczy nudne, ale zazwyczaj tak właśnie jest. Coraz częściej dostrzegam też fajne okładki na fajnych zdjęciach z instagrama, niestety u niefajnych czytelników. No cóż, teraz czytanie staje się coraz bardziej popularne, nic więc dziwnego, że ludzie chcą robić, to, co większość. No przecież katujemy się każdego dnia, tym czego nie lubimy, żeby być zaakceptowanym. Czemu ten cały głupi proces ma ominąć także czytelnictwo?